Słyszę czasami: „ja dedykuję moje życie pomaganiu innym”. Nie ukrywam, że zdanie to wywołuje we mnie dość mieszane uczucia, bardzo mieszane i mieszanina ta skupia się raczej w tych ponurych kolorach, niż lśniących radością i miłością. No bo co to znaczy dedykować życie pomaganiu innym? W praktyce: jeśli dedykuję, życie pomaganiu innym, to jeśli nikt nie będzie potrzebował mojej pomocy to co?
W sumie wypadałoby się wtedy cieszyć, bo to znaczy, że dobrze ludziom, nie potrzebują pomocy, ale nie, wtedy, z reguły odezwie się: „o matko nikt do mnie nie chce przychodzić po pomoc!”, albo „może za mało marketingu”, albo „coś ze mną nie tak”, a może: „kurczę, chyba muszę się jeszcze doszkolić, żeby wyprzedzić innych, którzy dedykują życie temu samemu co ja”. Czyli jak nie ma komu pomagać, to problem, a przecież właśnie to powinno cieszyć. Jaki wniosek wykuwa mój, może nie aż tak rozwinięty, żeby zrozumieć te zawiłe konstrukcje, mózg? A no taki, że jednak nie o pomaganie tutaj chodzi, a o otrzymywanie czegoś w zamian za to pomaganie. Czegoś o co woła nasze ego, czegoś, żeby zasłużyć, pochwalić, za bycie tym dobrym, pomocnym, darczyńcą……
Wiecie, ja o tych strukturach charakteru gadam i nawiązuję, jakby ktoś miał ochotę poznać szczegóły to mam taki webinar, chętnie się podzielę…, ale na potrzeby dzisiejszej wypowiedzi, powiem, że są takie bardzo wczesne zranienie, które nas pchają do pomagania. Takie zranienie to np. te związane z niezaspokojonymi potrzebami (ok 0,6-1,5rok życia). Dziecko potrzebuje bliskości, ale jej nie dostaje. Dziecko potrzebuje jedzenia, ale nie otrzymuje. Dziecko potrzebuje, żeby je przebrać, ale nie jest przebierane. I płacze, i płacze, ale nikt nie przychodzi, albo przychodzi za rzadko. Potrzeba niezaspokojona. Wtedy może się zdarzyć tak, że w świat idziemy z otchłanią, studnią bez dna, którą chcemy uporczywie zapełnić, zmuszając innych do zaspakajania naszych potrzeb. Ale są też te drugie typy, które zacisnęły świeżo wyrośnięte mleczaczki i uznały, że nikogo w takim razie nie potrzebują, wypierają swoje potrzeby, odcinają się od nich i zaczynają zaspokajać, nie raz nachalnie, potrzeby innych. Swoje życie dedykują pomaganiu i tym pomaganiem lubią od siebie uzależnić ludzi, owinąć ich wokół palca, zniewolić, osaczyć. Zawsze z sercem na dłoni, a w środku kamyk. Manipulują. Są tymi wspaniałymi pomagaczami, którym nie można odmówić, którzy budują swoją wartość na pomaganiu innym. Niby zapominają całkiem o sobie, ale tak naprawdę to czerpią poczucie wyższości i siłę z bycia tymi co nic nie potrzebują, a pomagają tym potrzebującym. Widzisz? Rozumiesz o co chodzi? Taki zabieg-zbieg. Ja wyżej-Ty niżej. To oni wiedzą lepiej, co ludziom potrzeba; to oni mają wiedzę, żeby ją wepchać innym. Sami ponapychani swoimi problemami, skupiają uwagę, żeby rozwiązać problemy innych. A gdzie oni wtedy? Znikają.
Moje życie jest dla mnie. Dedykuję moje życie sobie. A i owszem, pomagam nie raz i nie dwa, ale przepraszam Cię moja przyjaciółko, mój przyjacielu, moje życie dedykuję sobie i będę pracować z intencją, żebyś i Ty dedykował/a swoje życie sobie.
Jesteś tu dla siebie.
Nie dasz nikomu tego czego sam/a nie masz. Nie zaspokoisz głębokich potrzeb innych ludzi, żyjąc w zastygłej rozpaczy niezaspokojonych swoich.
Prawdziwa pomoc idzie z obfitości, z aktywnie otwartego w danym momencie serca, nie może być deklaracją życia.
Świat potrzebuje ludzi połączonych ze sobą, którzy promienieją swoim blaskiem i dzielą się nim z innymi…zarażają.
Moje życie dedykuję sobie.
Zadedykuj swoje sobie.
Pozwól każdej kobiecie dedykować jej życie jej.
Pozwól każdemu mężczyźnie dedykować jego życie jemu.
Wtedy, bez nacisków, deklaracji i oczekiwań, płynie strumień obfitości, rozkosznej pomocy, bez zobowiązań, lekki, miły i przyjemny. Nie o to chodzi?
Jeśli choć trochę poruszył Cię ten wpis to zwolnij. Nie rzucaj się od razu w czytanie czegoś innego. Zawieś się na chwilę na swojej refleksji. 5 minut. To nie dużo. Daj sobie czas.